sobota, 28 września 2013

Przeczytałem kiedyś fajną książkę (odcinek 01): Chuck Palahniuk - Fight Club

Dla jednych kultowa dla innych obrzydliwa.
Dla jednych obrazoburcza dla innych śmieszna.
Dla mnie wszystko po trochu.


Przeczytałem ją długo po obejrzeniu znakomitego filmu. Nie mogłem jej w żadnej bibliotece znaleźć a byłem specjalnie zapisany chyba wtedy do sześciu naraz. Większość na pewno zna film z Bradem Pittem i Edwardem Nortonem którzy zagrali chyba tam role życia, bo już zawsze będą kojarzeni z obitymi mordami (przynajmniej mi). Produkcja jest naprawdę świetna pod każdym względem: muzycznym, wizualnym, klimatycznym, aktorskim no po prostu świetna. Jest to jeden z niewielu przykładów gdzie i pierwowzór i film jest bardzo dobre. Książka troszkę jest inna ale nieznacznie, przede wszystkim jest inny koniec co może zdziwić tych co wcześniej oglądali ekranizacje. Ci sami bohaterowie i takie same założenie z tym że lepiej. Jak zawsze oryginał jest lepszy, a jak. Tutaj mamy więcej szczegółów podanych i więcej "akcji" Tylera jak to jeden z internatów gdzieś napisał. Jest coś w powieści niepokojącego co może niektórych odrzucać ale w całości wygląda to naprawdę dobrze. Nie będe tu oceniał bo jak w tytule jest napisałem "przeczytałem FAJNĄ książkę" wiec wiadomo że taka dla mnie była. Czytałem ją dwa razy i mam ochotę przeczytać jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz